Nieme społeczeństwo telefonicznych zombie.
W pewien mroźny, zimowy wieczór czekałam w poczekalni na dworcu, aż przyjedzie mój autobus. Przeraziła mnie cisza w tym niedużym pomieszczeniu pełnym ludzi. Każdy, dosłownie każdy, w bezruchu wpatrywał się w swojego smartfona (czy innego tableta). Paczka znajomych, jakaś para, jakieś małżeństwo i zero interakcji. Jedyne poruszenie pojawiało się, gdy z głośnika miły głos zapowiedział odjazd kolejnego autobusu. Wówczas gromada telefonicznych zombie podnosiła się z ławek i ze wzrokiem ciągle skupionym na ekranie wyświetlacza, udawała się, prawie po omacku, do wyjścia z poczekalni.
Otwieramy się na świat, zamykamy na bliskość.
Z pozoru dbamy o swoje życie prywatne, denerwujemy się na sąsiadkę, która zagląda przez okno do naszego ogródka kiedy robimy grilla, ale jednocześnie publikujemy zdjęcia rozbawionego towarzystwa, kiełbasek i drinków na portalu społecznościowym,pokazując całemu światu jak aktualnie spędzamy czas.
Mijamy ludzi na ulicy, udając, że wcale ich nie zauważyliśmy, nie przystajemy, żeby z kimś porozmawiać o tym, jak piękny jest dzień (czy dostrzegliśmy w ogóle, że jest piękny?), nie mamy czasu, spieszymy się, ale stale jesteśmy dostępni na komunikatorach, otwarci na rozmowę w sieci.
Gdy najbliżsi próbują dawać nam dobre rady, manifestujemy swoją niezależność i prawo do własnego zdania, obrażamy się, że ktoś śmiał podważyć nasze kompetencje jako rodzica, pracownika, podróżnika, partnera. Każemy pilnować swojego nosa i nie interesować się naszym życiem. Po chwili sami, to swoje prywatne życie wystawiamy na widok publiczny, czekając jak skomentują je znajomi z sieci. Co więcej, sami chętnie komentujemy poczynania innych, udzielając rad i wyrażając swoje opinie na temat ich życia.
Poczucie własnej wartości bez solidnego fundamentu.
Już nie wystarcza nam zainteresowanie, komplementy od partnera/przyjaciela. Potrzebujemy aprobaty szerokiej grupy osób, często również tych, których nie znamy w rzeczywistości. Robimy setki zdjęć, wybierając to jedno, na którym wyglądamy tak, jakbyśmy sobie tego życzyli i publikujemy je, a potem w napięciu czekamy na ilość likeów i komentarzy. Na ich podstawie budujemy swoją samoocenę. Szybka i liczna reakcja naszych znajomych, mniej znajomych i nieznajomych sprawia, że poczucie własnej wartości wzrasta, pojawia się świadomość, że jestem lubiany, staję się królem życia, panem Internetu.
Tylko na ile stabilne są fundamenty samooceny budowanej na podstawie reakcji wirtualnych ludzi na nasze zdjęcia, czy wpisy? Jeśli następnym razem nie będzie już takiej aprobaty, jeśli inni nie polubią, nie skomentują. Pojawia się pytanie dlaczego, pojawia się myśl, że już nie jestem fajny, że mnie nie lubią, że …. . Emocjonalny roller-coaster.
Ile mnie jest we mnie w sieci?
W sieci pokazujemy swoje życie takie, jakim sami chcielibyśmy go widzieć. Wybieramy informacje, które udostępniamy tak, aby w oczach odbiorców stać się jak najbardziej atrakcyjnym. Na portalu jesteśmy ładniejsi, nasza poranna kawa jest lepsza, nasze rodzicielstwo jest idealne, pogoda wyłącznie piękna. Ćwicząc intensywnie wyglądamy świeżo i uśmiechamy się nawet gdy w rzeczywistości wszystko nas przytłacza.
Inni nas komplementują, piszą że zazdroszczą – jesteśmy zadowoleni, ale czy naprawdę? Gdzieś w głębi wiemy, że to fikcja, że nijak ma się do rzeczywistości, że nie jesteśmy idealni, nasze życie też nie jest, a ta kawa to była zimna i „lurowata”. Zaczyna nas to przytłaczać . Nie pomaga fakt, że niczym w transie, obserwujemy idealne życie naszych znajomych w sieci. Nie bierzemy poprawki na to, że oni również kreują swoją wirtualną rzeczywistość.
Mam „doła” i co teraz?
Lekarze biją na alarm, że z każdym rokiem w zastraszającym tempie przybywa chorych na depresję. Chorują coraz młodsi ludzie.
Kiedy pojawia się złe samopoczucie, kiedy w naszym życiu wszystko zaczyna się walić, zwracamy się do naszych znajomych, tych wirtualnych, bo realni zdążyli już gdzieś zniknąć. Publikujemy informacje o tym, że jest nam źle, pojawiają się wpisy typu „co jest?”, „co się stało?”, ale czy wynikają one z troski o nas? Raczej chyba z ciekawości. Czy otrzymamy wsparcie? Oczywiście, we wpisach w stylu „będzie dobrze”, ”trzymam kciuki”. Orientujemy się, że zostaliśmy sami.
Żyjemy dłużej, szybciej, zachłanniej, szkoda nam czasu na kontakt z drugim człowiekiem, nie zauważamy, że trawa jest zielona, że niebo o wschodzie i zachodzie słońca mieni się tyloma kolorami, że ktoś koło nas potrzebuje naszej obecności.
Swój obraz budujemy na podstawie tego, co myślą, mówią, piszą o nas inni. Dążymy do ich aprobaty. Nasze poczucie własnej wartości, nasze postrzeganie siebie i świata może się zburzyć w jednej chwili jak domek z kart, bo nie ma odpowiednich fundamentów.